czwartek, 26 grudnia 2013

Zima u nas pełną gębą, stoki narciarskie świetnie przygotowane, a ja jeszcze nie ściągnęłam swoich dwóch desek ze strychu. Niestety dwie klasyczne deseczki zeszły dość mocno na drugi plan, ale mocno nie oznacza, że zostały odstawione. Trzy lata temu odkryłam nową frajdę, a mianowicie biegówki. Narty biegowe dają mi zupełnie inny rodzaj przyjemności. Człowiek obcuje z natura w zupełnie inny sposób. Łażenie ( bo nie bieganie :-) ) godzinami po lasach i łąkach daje mi takiego kopa, takiej energii do życia, że oprócz jazdy konnej w terenie nic mnie tak nie nakręca. Ta zima jak na razie nie jest łaskawa w śnieg i z moich ukochanych wędrówek na biegóweczkach nici. Dlatego właśnie ciągnie mnie na stok, żeby chociaż pozjeżdżać z górki. Mam jednak mały problem z wybraniem się na nartki, bo żeby było miło i przyjemnie czytaj: prawie pusto, a stok świetnie przygotowany, trzeba na owy stok wybrać się ok. 8 rano, a ja z tym mam problem.... i wszystko bierze w łeb. Około 10 godziny zbiera się cała masa "turystów", których się boję jak ognia ponieważ często, gęsto ich umiejętności narciarskie nie są dostosowane do prędkości, którą osiągają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz